J.M. Jarre w Gdańsku
2005-08-28 slawek-Obejrzałem fragmenty koncertu w telewizji. I co? Tak jak się spodziewałem. Sto tysięcy ludzi przyszło postać parę godzin na ubitej ziemi i poudawać, że dobrze się bawią. Pan JMJ nudził niemiłosiernie! Robił co mógł, ale jeśli wymaga się od ludzi, żeby klaskali do rytmu przy utworze granym w tempie marsza pogrzebowego, to nie ma co się dziwić, że szybko im przechodzi. Kilku agentów próbowało rytmicznie trzepać nadgarstkiem – czyżby pomylili koncerty?
Specjalna, jedyna i niepowtarzalna kompozycja, czyli nic innego jak dość ubogi aranżacyjnie cover pieśni „Mury” Kaczmarskiego, okazała się nie porywać, nie nieść żadnego ładunku emocjonalnego. Nie zadziałało.
W pewnym momencie pan JMJ chwycił akordeon, który przejął główną linię melodyczną jednego z utworów. Ciężko gra się na akordeonie, gdy przeszkadza rękaw koszuli, więc artysta postanowił go „strzepnąć”. Nie zauważył jednak, biedaczek, że akordeon nadal grał z głośników, podczas, gdy on mocował się z rękawem. Pff!