Z pamiętnika fotografa: 15 finał WOŚP, część 1
2007-01-22 slawek-Minął tydzień od piętnastego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Przyszedł weekend, więc znalazłem chwilę czasu, żeby zacząć spisywać wrażenia. Nie jestem artystą w opowiadaniu, ba, nie jestem w tym nawet dobry. Dlatego poniższa relacja ma charakter czysto dokumentalny — ot, takie „ku pamięci” Zrobimy to tak, że będę pokazywał zdjęcia i dopisywał do nich komentarz. Zacznijmy więc.
Dzień rozpocząłem około godziny 12:00 meldując się w sztabie i odbierając identyfikator ułatwiający „szwendanie się”. Pokoik dla ekipy wosp.szczecin.pl okazał się być dość niewielki (fotkę dam na końcu). Nie brałem udziału w poprzednim finale, bo w Szczecinie praktycznie go nie było, ale we wcześniejszych latach na Nawigatorze było sporo więcej miejsca. Trzeba jednak przyznać, że wyszło na dobre, bo w moim odczuciu tym razem wokół kwatery głównej kręciło się znacznie mniej osób żądnych bycia w centrum wydarzeń. No tak, warto dodać, że sztab mieścił się w budynku Filharmonii, praktycznie naprzeciw głównego wejścia, czyli obok sali posiedzeń Rady Miasta.
Praktycznie zaraz po wejściu do budynku zostałem przechwycony przez dwie przemiłe młode dziewczynki, które za drobną opłatą wyjaśniły w szczegółach co warto obejrzeć i gdzie się udać. Nie skorzystałem z propozycji obejrzenia Czerwonej Planety w sali kinowej (w końcu widziałem ją już ze trzy razy), jedynie lekko uśmiechnąłem się na informację, że to „film o kosmosie”.
Odwiedziłem natomiast „wystawę” mundurów NATO, która okazała się skromniutką ekspozycją. Młody żołnierz z ochotą wyjaśnił pochodzenie i zastosowanie wystawionej odzieży, po czym ja strzeliłem dwie fotki i tyle mnie widzieli.
W holu Filharmonii odbywały się pokazy i szkolenia z ratownictwa. Tutaj miałem pierwszą tego dnia okazję przysłużyć się społeczeństwu — tu w postaci starszego pana z dwójką sympatycznych wnuków. Otóż, zapewne rodzice maluchów, wyposażyli dziadka w nowoczesnej klasy sprzęt — aparat cyfrowy typu kompakt. Dziadek najwyraźniej poległ przy próbie samodzielnej obsługi, więc wypatrzywszy w tłumie fotografa (czyt. mnie) z pewną taką nieśmiałością poprosił o pstryknięcie chłopakom kilku zdjęć. Dzieciaki były przezabawne w podejmowanych próbach reanimacji manekina. Dwuosobowy masaż serca (nie dało się ich rozdzielić) na pewno jest skuteczniejszy niż metoda klasyczna Zapis video posiada dziadek — mój nowoczesny aparat cyfrowy typu nie-kompakt niestety nie nagrywa filmów.
Pokręciłem się jeszcze chwilę w ciepłym holu i, rad nie rad, musiałem udać się w okolice sceny, gdzie, wybaczcie kolokwializm, piździło jak w kieleckim. Na scenie, stojącej na „dziedzińcu” Urzędu Miasta, nudy. Jak zwykle o tej porze (okolice 13:00) trwały licytacje, prowadzone jak zwykle przez te same osoby, choć tym razem w atmosferze trochę mniej nudnej niż… zwykle.
Wokół urzędu działo się całkiem sporo. Pokazy sprzętu i technik ratowniczych, badania poziomu cukru, panowie na motorach, panowie w dziwnych wehikułach, panowie policjanci, strażacy i pogranicznicy, demonstrujący sprzęt używany w codziennej pracy. Bardzo podobało mi się, że jeden ze strażaków ciekawie i wyczerpująco omawiał zawartość wozu używanego w ratownictwie drogowym. Zwykle panowie mundurowi ograniczają się do podsadzania dzieci na siedzenia samochodów. Straż graniczna demonstrowała wóz z systemem termowizyjnym. Soczewka obiektywu kamery tego systemu wyglądała całkiem sympatycznie (wybaczcie, zboczenie zawodowe).
Hm.. chyba zapomniałem dodać, że w tak zwanym międzyczasie spotkałem się z pandim i przekazałem mu jego identyfikator. Niestety na pytanie gdzie mam swój, nie potrafiłem odpowiedzieć. Rany boskie! Przecież bez identyfikatora nigdzie nie wejdę, a wydanie duplikatu graniczyłoby z cudem. Miałem go jeszcze „dwadzieścia metrów wcześniej”. Na szczęście szybkie skanowanie terenu w poszukiwaniu niewielkich obiektów papierowych ze zdjęciem przyniosło wyczekiwany efekt — identyfikator się znalazł. To cud, przy takiej wichurze. Może nie każdy wie kto to pandi, więc poglądowo umieszczam zdjęcie z pierwszej tego dnia operacji wyciągania szmalu od pandiego
Druga okazja przysłużenia się społeczeństwu — tym razem w postaci pani z dziećmi — trafiła się przy stanowisku policji. Mama najwyraźniej zorientowała się, że zdjęcia, które robię jej chłopakom, będą nieco lepszej jakości niż to co tata trzaskał komórą, więc śmiało zapytała o możliwość uzyskania fotek. Będąc człowiekiem leniwym zaproponowałem wysyłkę mailem, na co pani przystała (uff), a podany przez nią adres ujawnił, że pracujemy w tym samym biurowcu. – Podejdę do Pana, jeśli Pan zapomni – to całkiem dobra motywacja… fotki miała następnego dnia
Na scenie „Ufolina” wykrzykiwała metalicznym głosem „Jak pomóc WOŚP piętnaście! Jak pomóc…”, więc czym prędzej się zebraliśmy, do Galaxy pospieszyliśmy. W trakcie wędrówki pandi pozbył się reszty gotówki, napadnięty przez zorganizowany oddział kwestujących nastolatków. Po odzyskaniu przytomności zeznał, że widział co najmniej dziewięć puszek!
W Galaxy oczywiście masa ludzi. Statystyki podały później, że łącznie przewinęło się tam więcej ludzi niż pod UM. Nic dziwnego, pewnie liczyli klientów Geanta Po krótkim spacerze, gdy przechodziliśmy obok stanowiska informacji turystycznej obiektu, w oczy rzuciły się znajome twarze. Ania! Moja koleżanka z klasy z technikum. Nie widzieliśmy się chyba pięć lat. To miło, że nadal jest w Polsce Na dokładkę Barszczu (kolega z tej samej klasy) i narzeczona Barszcza, też Ania. Okazało się, że ta grupka organizowała w Galaxy internetowy serwis informacyjny WOŚP, o którym (co zbadałem) nikt nie wiedział. Ale chwała im za to, że coś robią dla Orkiestry. Chwała im jeszcze za to, że poratowali mnie prądem i laptopem w momencie, gdy mój przenośny dysk do backupowania zdjęć okazał się niezdolnym pracować na baterii (która ładowała się całą noc) i równie niezdolnym pracować bezpośrednio z czytnikiem i aparatem (co wcześniej czynił.. ot, kaprys). Dzięki.
Ostatnimi czasy żadna nasza wizyta w Galaxy nie może się obejść bez odwiedzenia świętego miejsca pielgrzymek… KFC. Tę świętość widać w twarzach pielgrzymów podchodzących do ołtarza z oczami uniesionymi ku niebu… bo to menu strasznie wysoko!
Punktualnie o 15:15 przed Galaxy rozpoczęła się inscenizacja wypadku samochodowego, czyli demonstracja działania służb ratunkowych. Przyznam, że pokaz zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Przygotowany był w każdym szczególe, aktorzy odpowiednio ucharakteryzowani i wchodzący w „role”, odpowiednie służby zachowujące się profesjonalnie, brawo. Rozbawiła mnie ilość paparazzi obsługujących to wydarzenie. Wśród wciskających się wszędzie fotoreporterów zjawiła się nawet ekipa TVP i Polskiego Radia Szczecin. Pocieszna była pani z radia, która podkładała mikrofon leżącemu na ziemi „trupowi” oraz kierowcy-winowajcy dmuchającemu w alkomat
Na scenie w Galaxy nie dojrzeliśmy nic ciekawego, a że zbliżała się szesnasta, pospieszyliśmy w kierunku Kontrastów, gdzie cały dzień odbywały się koncerty rockowe. Trafiliśmy na fajnie grających młodych chłopaków, z całkiem pokaźną grupką fanów pod sceną. W sali kinowej na piętrze pooglądaliśmy chwilę przedstawienie typu one-actor show. Aktorka całkiem zręcznie inscenizowała próby przenikania do kręgu światła na środku ciemnej sceny. Światło było żywe, pulsujące, a przede wszystkim dające szczęście. Ale chyba nie lubiło obcych, bo pani co chwilę była wypychana z jego kręgu. Tak to wszystko zrozumiałem w krótkim czasie, który mogłem poświęcić przedstawieniu. Kolejne punkty programu nagliły…
Tutaj przerwę opowieść, bo niedługo zrobi się 2:00 z niedzieli na poniedziałek, a przecież ja nie mam ferii. W części drugiej (i ostatniej) opiszę dalszą część dnia, w czasie której obsługiwałem głównie koncerty przy UM i robiłem trochę za paparazzi.
2007-01-23, 01:12
a ja tam byłem i fotki też robiłem
http://galeria.pandi.pl/cfd6