Z pamiętnika fotografa: 15 finał WOŚP, część 2

2007-01-23  slawek-

Rozstaliśmy się w momencie, gdy nasi bohaterowie opuszczali gościnne progi klubu studenckiego Kontrasty, udając się w nieznane…

 


„Nieznane” okazało się być mieszczącym się 200m dalej biurem naszej firmy. Wpadliśmy tam na kilkadziesiąt minut by odpocząć, napić się czegoś i dokonać zrzutu materiału. Pierwsza partia fotek powędrowała do galerii wosp.szczecin.pl. Swoją drogą, ciekaw jestem jaki numer będzie nosił finał podczas którego moje fotki będą od razu po wykonaniu bezprzewodowo lądowały na „biurku” fotoedytora.

W tym miejscu rozdzieliliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę, tzn. pandi wrócił do Kontrastów, a ja, spóźniony, pognałem pod UM.

Pognałem, bo koniecznie chciałem zdążyć na koncert Czerwonych Gitar. Panowie grają od kilku lat w nowym składzie, którego jeszcze nie widziałem. Zdążyłem. Zobaczyłem i… trochę się rozczarowałem. Chłopcy sprawiali wrażenie cover-bandu, zespołu z niewielkiej miejscowości, który wziął sobie za cel odgrywanie twórczości idoli. Coś jak Żuki z repertuarem The Beatles, albo Lord z repertuarem Queen. O starych dobrych czasach przypominała tylko niezmienna od lat konferansjerka Skrzypczyka — „a teraz, zapraszamy wszystkich, ale to wszystkich do walca…”. Ale nie ma się co czepiać, młodzi grali dobrze, w składzie pierwszy raz od pięćdziesięciu lat jest człowiek, który potrafi grać na gitarze, a wokalnie dawali radę. Publika była bardziej niż zadowolona. Ogromny szacun dla „Pana Prezesa”, który po koncercie wylicytował książkę z autografami Czerwonych Gitar (plus gratis pałeczki na których Skrzypczyk przed chwilą odbębnił koncert) za niebotyczne 1600zł! Za tyle nie poszedł nawet stanik Dody, wespół z bluzą Majdana. Ale o tym później…

Spod sceny UM były trzy kroki do sztabu, więc częściej już biegałem oddawać zdjęcia. Przy okazji wpadłem na chwilę do „skarbonki”, by w relacji zawrzeć fotkę dokumentującą zliczanie kasy.

Spóźniłem się trochę na koncert Macieja Silskiego. I ogromnie żałuję! Kilka ostatnich numerów na które się załapałem to był kawał dobrze zagranego rocka. Panowie grali wyłącznie covery, znany i sprawdzony materiał. Całość była tak wyreżyserowana, że zespół przechodził praktycznie naturalnie z jednego numeru w drugi, co dawało świetny efekt. Publiczność szalała. Maciek ma talent do zjednywania sobie ludzi, kobiet zwłaszcza. Mnie kupił świetnym wokalem i bardzo dobrze zaaranżowanymi klasykami rocka. Będę wypatrywał koncertów.

A, dodam jeszcze, że w trakcie wieczornych koncertów, od Silskiego zaczynając, aby wejść przed scenę należało posiadać super specjalny identyfikator z limitowanej serii ;-) Wdzięczny jestem ekipie wosp.szczecin.pl za przygotowanie tego magicznego papieru dla mnie, dzięki czemu dałem radę wykonać jakiekolwiek zdjęcia.

I znowu do środka, tym razem na dłużej. Po koncercie zaplanowano bowiem czat z gwiazdą. Ale jeszcze przed czatem Maciek został przechwycony przez ekipę TVP, czyli dwie panie dziennikarki. No cóż, byłem mocno zdziwiony. Maślane oczka, błogie uśmieszki na twarzach i dziewczęce chichoty. Szok, dorosłe kobity, profesjonalne dziennikarki :) Poziom pytań brukowy, głównie o sprawy sercowe. Trochę miałem śmiechu z tej całej szopki.

Maćka znałem wyłącznie z Idola i wyrobiłem sobie o nim bardzo pozytywną opinię. Osobisty kontakt tylko ją potwierdził. To człowiek bardzo uprzejmy, grzeczny i z lekko ironicznym poczuciem humoru. Sam również szczycę się prezentowaniem tego typu humoru, tyle że niestety w moim przypadku czasem nie można mówić o kulturze czy uprzejmości :twisted:

O samym przebiegu czata nie ma co pisać, bo poziom podobny do mini-wywiadu TVP. Wspomnę zatem o tym, że moja żona kocha Silskiego ;-) Idola oglądała wyłącznie wtedy, kiedy on był na scenie. Podejrzewam, że w kontakcie na żywo też dostałaby maślanych oczek. Jako kochający mąż czułem się zatem w obowiązku wziąć pamiątkowy autograf. Silski jest inteligentny i na pewno zna języki, bo „szrajbnij mi się, Maciek, tutaj” wystarczyło ;-) Dla Magdy zebrałem tylko jeszcze materiał dowodowy w postaci fotki z procesu „szrajbowania”.

W tym miejscu wtrącę, że podobnie jak podczas wielu poprzednich finałów, tak i przy tym miałem przyjemność współpracować z Witkiem Markowem, fotografem z zamiłowania, całkiem niezłym zresztą. Wtrącam dlatego, żeby napisać, że Witek powinien mieć fotkę grupową drużyny wosp.szczecin.pl z Maćkiem Silskim na której autor tego bloga zamiast stać prosto i miło się uśmiechać robi (jak zwykle) jakieś głupie miny. Mam nadzieję, że nie wystawi jej w swojej galerii ;-) Dobra, koniec tych dygresji, bo oto…

…nadeszła Ona. Gwiazda pierwszej wielkości, królowa rocko-polo, stała bywalczyni pierwszej strony Faktu, jedyna i niepowtarzalna (mam nadzieję)… Doda. W tym miejscu pragnę podkreślić — jeśli użyłem zbyt małej dawki sarkazmu — że jej nie lubię ;-)

Wejście Dorotki nastąpiło oczywiście wśród gromkich oklasków, a poprzedzone zostało nerwowymi szeptami „Idzie, idzieee!”. Cóż, to już inna liga. Przy jednym boku ochroniarz, przy drugim boku manager, za plecami tłum rozradowanych dzieciaków. Dzieciaki musiały pozostać za drzwiami, natomiast orszak ruszył w kierunku stanowiska do czatowania, zbierając po drodze ukłony i uśmiechy. Dwa z nich, Witka i mój, takie wykrzywione lekko ;-) O samym czacie znów nie ma co pisać, bo przebiegał jak setki innych przed nim. Zajmę się więc Słońcem, czyli tym co kręci się wokół Dody. Ach, dobra, koniec żartów — ostatnim jest fotka ilustrująca ten akapit.

Na sali zrobiło się jakby pełniej. Widziałem, przysięgam, grupki dzieci oprowadzane przez przewodników z zachowaniem kompletnej ciszy — obiekt obserwacji, wiadomo. Pojawiły się też dwie przemiłe dziewczynki, które przywitały mnie rano w Filharmonii. I to jak przygotowane! Specjalne zeszyciki na autograf, nowiutkie, nabite do pełna długopisiki i masa plakatów i wycinków z Dodą :D Na szybko więc zainscenizowałem kadr, który widzicie obok. Za chwilę podchwycił go Witek (zrobił chyba lepszą fotkę), a zaraz po nim pan operator z TVP ;-)

I znowu miałem ubaw. Stoję sobie przy biurku gdzie siedzi Dorotka i, jak każdy rasowy paparazzi, naciskam spust w rytm „Bolero” Ravela. W pewnym momencie, gdy mam już dosyć i wycofuję się na z góry upatrzoną pozycję, słyszę nad uchem chichotliwe: – Ale ja już drugi raz nie wpuszczę. – Gdzie? – pytam. – No do kolejki po autograf! – odpowiada pani zawodowa dziennikarka z TVP. O matko… musiałem odpocząć chwilę na zapleczu :D

Gdy wróciłem, szopka już się kończyła. Niestety z przykrością zauważyłem, że dziewczęta autografu nie dostały. W sumie nie ma się co dziwić, 20 minut do koncertu, nie ma czasu na podpisy. Ponoć Doda podpisywała świstki jeszcze w godzinę po koncercie, więc respect. Ja poleciałem szybko pod scenę, żeby zdążyć na Stachurskiego.

Jacek jaki jest, każdy widzi. Kiedyś największa gwiazda polskiej muzyki dance, obecnie największa gwiazda polskiej muzyki zachrypniętej ;-) Ja go lubię. Za fajny, mocny, czysty wokal, za wpadające w ucho rockowo brzmiące kawałki i za prostą, ale mocną aranżację tego wszystkiego. W trakcie koncertu przyuważyłem jeszcze jego gitarzystę. Nie dałbym chłopakowi dwudziestki, a wymiatał jak stary. Przy okazji wspomnę, że wszyscy tego dnia grali na żywo. Chwała im za to. Nie znoszę playbacku, zwłaszcza za pieniądze.

Z dziennikarskiego obowiązku muszę wspomnieć, że po koncercie Stachurskiego, a przed koncertem finałowym licytowano dwa niezwykle cenne przedmioty. Koszulkę Radka Majdana oraz, sławny tego dnia w całej Polsce, stanik Dody. Koszulka poszła za 400zł. Sławny tego dnia w całej Polsce stanik Dody za… 400zł. Pozwólcie, że skomentuję. Porażka! Widowisko okazało się kompletnie nie medialne, a co nie jest medialne to się nie sprzedaje. Przede wszystkim brawka dla geniusza, który wymyślił, że stanik ma być czarny. O 23:00 na scenie z ciemnym tłem był praktycznie niewidoczny dla potencjalnych klientów. Jak więc klient ma kupić coś czego nie widzi — to raz. Dwa, że fant nie został w jakikolwiek sposób uwiarygodniony. Chodziły plotki, że Doda ma osobiście ściągnąć go z siebie przed aukcją — nieprawdziwe oczywiście, wiadomo. Ale wystarczyłoby przecież wpuścić tę Dodę na dwie minuty na scenę, dać jej towar do ręki, przymierzyć na ubranko, że na pewno jej, zapewnić, że zwycięzca odbierze trofeum z rąk Dody — nic takiego nie zrobiono. Dlatego coś co mogło pójść lekko za 1000zł, poszło za 400. Wydarzenie było tak mało znaczące, że Wyborcza nawet nie przysłała fotografa — zgłosili się później do nas z prośbą o materiał. Ja odmówiłem, bo nie nie byłem w stanie dostarczyć im kontrastowo wyglądającego obiektu, który byłby dostrzegalny w offsetowym druku gazetowym. Ostatecznie chyba wydrukowali fotkę od Witka.

Niezłe jaja chciał sobie zrobić z nas manager Dody. Na kilka minut przed koncertem, główny ochroniarz sceny (pozdrawiam Saszę) oznajmił nam, że podczas występu obowiązuje absolutny zakaz fotografowania. Oczywiście okropnie się tym faktem zmartwiłem, bowiem nie miałem tego dnia na karcie ani jednej fotki tej pani ;-) Robert poszedł negocjować, dzięki czemu dostaliśmy pozwolenie na pstrykanie podczas dwóch pierwszych utworów… ale wyłącznie lewego profilu :D Ale się ubawiłem. W sali Rady Miasta, gdzie wchodziliśmy Dorotce z obiektywem na głowę, nie bacząc na profile, mając za modela każdy pryszcz na jej twarzy, nikt nam słowa nie powiedział. W trakcie koncertu to widać zupełnie inna para kaloszy. Cóż, szołbiznes, ja nie muszę rozumieć ;-)

Powoli zbliżam się do końca, bo i dzień się kończył. Po regulaminowym czasie pstrykania opuściliśmy proscenium i przenieśliśmy się do sztabu, gdzie spakowaliśmy graty i zaczęliśmy się żegnać i polecać na przyszłość. W tym momencie ktoś przyleciał, że zaraz ma być pan prezydent i ma konsumować ogromny tort, który notabene miano zlicytować, ale brakło czasu. Cukiernikom i sponsorowi trochę zależy, żeby ich tort na coś się przydał, więc wypada uwiecznić degustującego prezydenta. Pan prezydent okazał się nie mieć ochoty na tort, a gdy poprosiłem o zamarkowanie, mocno się zdziwił. To ja się też zdziwiłem — w końcu jest politykiem czy nie? Niestety, nie udała mi się próba foto-żartu, co widać na zdjęciu obok — korona się lekko przesunęła ;-)

I to już wszystko. Koniec piętnastego finału WOŚP w moim obiektywie i piórze. Pożegnałem się ze wszystkimi, strzeliłem pamiątkową fotkę sztabu z zaskoczenia (im tort smakował) i wróciłem do domu, zamieniając na resztę roku burzliwe życie paparazzi na spokojne życie informatyka :D

“Z pamiętnika fotografa: 15 finał WOŚP, część 2”, Komentarze: 1

  1. Kniaź:

    O tak, tort był dobry :-)
    Bardzo sympatyczna relacja i ładne zdjęcia – fajnie, że w tym roku współpraca z Migotem Ci wyszła :-)
    Pozdrawiam serdecznie.

Leave a Reply