Woda
2008-05-31 Madzia-Hania odkryła, że zabawa wodą jest tak samo fajna, jak zabawa w piasku, a może nawet fajniejsza,. Na razie akwen nieduży, bo miska, ale od czegoś trzeba zacząć.
A więcej zdjęć z wizyty na działce u babci Siasi – w galerii.
Hania odkryła, że zabawa wodą jest tak samo fajna, jak zabawa w piasku, a może nawet fajniejsza,. Na razie akwen nieduży, bo miska, ale od czegoś trzeba zacząć.
A więcej zdjęć z wizyty na działce u babci Siasi – w galerii.
Na gazeta.pl wyczytałam, że w niedzielę na Zamku Książąt Pomorskich będzie przedstawienie dla małych dzieci, takich do 4 lat. Nazywa się to „Teatr dla Okruszków” i spektakle są przystosowane dla maluszków (siedzą z rodzicami, biorą udział w przedstawieniu – pokazują, śpiewają). Pomyślałam, że Hani się pewnie spodoba, bo bardzo lubi, jak ktoś coś opowiada i pokazuje, więc się dziś wybraliśmy.
Już przed wejściem widać było, że nie tylko my, bo naprawdę dużo maluszków wędrowało w stronę Zamku. Zaniepokoiło mnie to, że część z nich – w odwrotnym kierunku… Niestety, obawy okazały się słuszne, bo miejsc już nie było. Podobno w ogóle było tylko 20 miejsc w sali. A cała reszta, pewnie z setka dzieci, odeszła z kwitkiem.
No i uważam, że to świństwo albo bezmyślność. Skoro robi się przedstawienie to albo dla 20 dzieci, wtedy nie ma co nagłaśniać imprezy w mediach, albo – jeśli się z tego robi reklamę dla Zamku i ogłasza w prasie, to należałoby przygotować trochę większą salę. A nie zaprosić małe dzieci, a jak już przyjdą zamknąć drzwi przed nosem. Hani to jeszcze nie ruszyło, bo nie bardzo rozumiała, co to znaczy „iść do teatru”, ale mi było bardzo przykro w jej zastępstwie.
Ciekawa jestem, czy organizatorzy się poprawią i czy uda nam się kiedyś dostać na przedstawienie?
Również jeśli chodzi o wyposażenie kuchni, ale ja bym tego w ogóle nie zauważyła. Mój projekt nowej kuchni wyglądałby tak samo, jak kuchnia u moich rodziców – szafki, szafki, jedna duża szafka, trzy małe szufladki, lodówka, kuchenka gazowa, biały zlewozmywak, nad nim suszarka, gdzieś tam się postawi mikrofalę (w naszym wypadku makrofalę, bo jest ogromne bydlę). No dobrze, może sama z siebie wpadłabym na kupienie zmywarki.
A tymczasem istnieją takie cudowne rzeczy jak szufladki cargo z relingiem do powieszenia ścierek – dzięki czemu ich nie widać, a są pod ręką (mój odwieczny dylemat ścierkowy – chować i później z mokrymi łapami szukać po szafkach, czy niech wisi na wierzchu i będzie nieelegancka?). Albo że zamiast szafek w dolnej zabudowie są takie duże szuflady – bo faktycznie wygodniej jest wyjąć coś z szuflady, która cała wyjedzie i wystarczy się schylić, niż na klęczkach grzebać na dolnej półce z tyłu szafki. Albo takie lampki pod szafkami wiszącymi, oświetlające blat – dla mnie kosmos, ciekawe, czy się nauczę z tego korzystać, czy do końca życia jedynym oświetleniem kuchni pozostanie dla mnie górna lampa? Albo ukochane przez mojego męża takie cusie, dzięki którym szuflady (i szafki) nie trzaskają, tylko się powolutku i cicho zamykają (to się nazywa chyba tandemboxy).
Wiem, że to wszystko wydaje się banalne, ale dla mnie, żyjącej wg recepty inżyniera Mamonia „Lubię tylko te piosenki, które już znam” – wymagające trochę przestawienia się
Mam natomiast duże wątpliwości co do dwóch wynalazków:
- piekarnik z mikrofalą w jednym, do zabudowy oczywiście. To, że jest niższy od zwykłego to mniejsza, nie piekę indyków, ale czy to działa? Jakoś mam przeświadczenie, że łączenie funkcji nie daje dobrego efektu. Ktoś ma jakieś doświadczenia w tej kwestii?
- wkład do szuflady na talerze. Tzn. taki kawał plastiku wyprofilowany w „brzegi talerzy” – wtyka się tam talerze na sztorc, tak jak na tradycyjnej suszarce między druty, i tak sobie tam na stojąco są. Wątpliwości w odwrotnym kierunku niż przy piekarniku – że zbyt wyspecjalizowane, że nie wszystkie talerze się da tam wetknąć (niektóre mają np. bardziej podwinięte do góry brzegi, a jakbyśmy chcieli kupić kwadratowy serwis to już w ogóle nie halo). I jeszcze mam wrażenie, że w takiej wielkiej szufladzie mieści się stosunkowo niewiele rzeczy… a np. małe talerzyki (spodeczki) i bardzo duże talerze (mamy takie, dwie sztuki) i tak trzeba gdzieś indziej trzymać. Help, co myślicie?
(Chciałam sprawdzić, czy dobrze pamiętam cytat o piosenkach – wpisałam w googla i jako pierwszy wynik dostałam… swój własny wpis z tegoż bloga )
Remont się zaraz zacznie.
Mamy już lokal zastępczy – cud prawdziwy i fuks niesamowity. Chcieliśmy dwa pokoje, na trzy miesiące, jak najtaniej (wiadomo) i jeszcze jak najbliżej domu. I udało się wynająć świetne mieszkanko, niedrogo, na trzy miesiące – 200 metrów od nas Ta lokalizacja i cena to w ogóle szok, że nam się tak udało. Pani właścicielka przyznała się, że mąż trochę nie chciał na trzy miesiące wynajmować, ale jej było nas żal, że z małym dzieckiem i z takim wielkim remontem, nie mamy się gdzie podziać i w ogóle, więc go przekonała. No proszę, są dobrzy ludzie na świecie.
(Jedyny minus tego mieszkania to brak internetu. Mam nadzieję, że Sławek coś załatwi z UPC, bo nie wiem, czy przeżyłabym odstawienie od sieci na tyle czasu.)
Dziś przenieśliśmy już parę kartonów z gratami, w tygodniu po trochu będziemy dalsze rzeczy wynosić, mam nadzieję, że w sobotę się już przeprowadzimy całkiem, a w domu zrobimy demolkę panelowo-tapetowo-wykładzinową. Panele w łazience zdjęliśmy częściowo już parę dni temu i mamy teraz taki industrialny look, zastanawiamy się, czy tak nie zostawić, że niby taki nowy trend wnętrzarski… Łazienka wygląda tak:
Świetne! Świetne! Idźcie do kina!
Nie lubię komedii romantycznych. Nawet bardzo nie lubię. Za to bardzo lubię Piotra Adamczyka, a od chwili, kiedy obejrzałam w Szymon Majewski Show jego scenki do „Natasza klasa” – nie tylko go uwielbiam, ale też uważam za genialnego aktora. I przez wzgląd na to postanowiłam zaryzykować. Ponieważ, dzięki uprzejmości dziadków, mamy dziś Dzień (i Noc) Bez Dziecka, poszliśmy do kina.
„Nie kłam, kochanie” ma mniej więcej po równo komedii i romantyzmu. Nie śmieje się człowiek do bólu brzucha, ale jest kilka scenek powalających (Adamczyk pijący z fikusem! Rewelacja!). Fabuła prosta i przewidywalna, ale nie o zwroty akcji nam chodzi w tym wypadku. Fantastyczni aktorzy. Prawie wszyscy. Niestety pani grająca główną rolę… ładna, tylko trochę drewniana. Gra przez większość czasu jedną zdziwioną minką. Jej drętwota odznacza się szczególnie na tle rewelacyjnego Adamczyka (wspominałam już, że jest genialnym aktorem?), Beaty Tyszkiewicz, nawet Szczurzycy z „Kryminalnych” (jest taka scena, gdy obie płaczą. Szczurzyca gra, że płacze, a ładna pani udaje że płacze.) Największą zaletą tego filmu są właśnie świetni aktorzy, nawet w malutkich epizodach, oraz różne takie smaczki, które sobie widz wyłapuje i się cieszy (fajny przegląd byłych dziewczyn głównego bohatera no i przede wszystkim rola jego ojca z tylko jedną, bardzo charakterystyczną kwestią.)
I obrazki są ładne, i wiadomo, że się dobrze skończy, i pośmiać się można, i jest odpowiedni wątek drugoplanowy – naprawdę, bardzo bardzo przyjemny film. Moim zdaniem lepszy od „Nigdy w życiu” bo dużo lżejszy. Takie lubię. Polecam.
A mój brat był dziś na „Śnie Kasandry” i też mu się bardzo podobało, podobno zakręcone i świetne, może jutro pójdziemy, jeszcze przed odebraniem Hani? Tylko nie wiem, czy Sławek będzie chciał, bo okazuje się, że on nie lubi kryminalnych filmów z zawiłą intrygą i zwrotami akcji. No nie wiedziałam – „Włoska robota” mu się nie podobała i „Ocean’s eleven”… szok.
PS. I jeszcze ta ładna pani miała bardzo ładne ubrania. Taki płaszczyk zielony, mmm. Z drugiej strony trochę brak realizmu – dwie biedne dziewuszki mieszkają sobie w tak urządzonym mieszkanku, że proszę siadać. Mogliby im chociaż dać jakiś stary telewizor, a nie wielką plazmę. Z pensji w Tesco taką kupiły? Może na raty albo z przeceny?
Na grupie pl.rec.ksiazki przy pytaniach o polecane kryminały powtarza się często nazwisko „Marinina”. Jakiś czas temu skusiłam się i wzięłam z podaj.netu książkę „Gra na cudzym boisku”. Mimo, że napisana dobrze, a bohaterka ciekawa to fabuła mi nie podeszła i odłożyłam w połowie. Ostatnio jednak w bibliotece nie mogłam znaleźć nic innego, więc jeszcze raz dałam szansę Marininej – wybrałam pierwszą książkę z cyklu o pani major Anastazji Kamieńskiej „Kolacja z zabójcą”.
I bardzo dobrze zrobiłam, że spróbowałam drugi raz, bo kryminał jest pierwsza klasa. Lubię takie – świetnie opisani bohaterowie (to przede wszystkim – nie są papierowi, są prawdziwi, ciekawi, niebanalni), ich sposób myślenia, działania (i to co jedzą, w co się ubierają, czym jadą do pracy…), fajna grupa ludzi razem pracujących, ciekawa zagadka, zaskakujące rozwiązanie. Oczywiście pod sam koniec zgubiłam się i nie całkiem zrozumiałam tę gmatwaninę poszlak i aluzji, ale to u mnie normalka – nigdy nie zgadnę, kto jest mordercą. Dlatego bardzo lubię poirotowskie rozwiązania, kiedy na końcu detektyw zbiera wszystkich i po kolei wyjaśnia, o co chodziło Tutaj akurat takiego przyjemnego zakończenia nie ma, ale i tak warto przeczytać.
Z rozpędu przeczytałam też tę wcześniej porzuconą „Grę na cudzym boisku” (brr, okropne zbrodnie) i już czekam, aż mi pani listonoszka przyniesie kolejne tomy.
Przy okazji – w Empiku kiedyś zaczęłam czytać „Noc z czwartku na niedzielę” Gai Grzegorzewskiej. Ponieważ cena 29,90 zł za niegrubą książeczkę do jednorazowego przeczytania to trochę za dużo dla mnie, więc nie kupiłam, ale chętnie bym jednak przeczytała – ma ktoś może pożyczyć albo na podaj.necie się wymienić?
Hania ma lalkę-niemowlaka, którą już od dawna karmi, usypia itd. Dzisiaj rano siedziała sobie z lalą na podłodze, podciągnęła jej rękawy i nogawki i robiła „myj myj” nóżki i rączki. Za chwilę patrzę, a Hania plastikową klamerką od bielizny manipuluje przy nóżkach lali… obcinała jej paznokcie
Ciekawe, czy najpierw pomyślała, że trzeba obciąć, a potem znalazła coś, co przypominało nożyczki, czy wpadła jej w oko klamerka i skojarzyła się z nożyczkami?
Wczoraj z okazji prawdziwej wiosny byliśmy na spacerze oraz na obiedzie w Sphinxie. Hani bardzo się podobało, że pan przyniósł frytki oraz surówkę z ananasem (oraz sok jabłkowy, który piła ze szklanki przez słomkę).
Więcej zdjęć ze spaceru – w galerii.
Kiedy chodziłam do liceum to w mojej klasie na 30 osób pięć dziewczyn miało na imię Magda, a cztery – Agnieszka.
Dziś byłam z Hanią na spacerze. Na dziesięcioro dzieci w piaskownicy były cztery Hanki. Na moim forum też cztery znajome mają córeczki o tym imieniu.
A przecież jak wybieraliśmy jej imię, to nie znaliśmy kompletnie nikogo, kto by miał Hanię! Zaraza jakaś, czy co.
Hania pierwszy raz w swoim dwudziestomiesięcznym życiu zasnęła wieczorem bez mamy i spędziła z dala ode mnie całą noc. Wczoraj wieczorem zostawiliśmy Hanię u babci Krysi, z całym ekwipunkiem pluszaków (Dudu, Karolek i kotek), książeczek (o mamie, o babie i o myszy) i oczywiście z momem (smoczkiem). Ok. 21 przyszedł raport sms-em, że Hania śpi i wszystko w porządku. Czyli da się, nie robi przewidywanych przez Sławka awantur i histerii, nie ma mamy to trudno, jest babcia, też dobrze.
Tralala, będę mogła sobie pojechać na weekendowe skrapowanie na Wolin w czerwcu