Jak na każdym blogu tak i na tym, część wizyt jest zupełnie przypadkowa. Ludzik wpisuje coś w Googla i wyskakuje nasz blog. Zobaczmy zatem jakie słowa kluczowe pozwoliły ludziom trafić tutaj:
„rawshooter” — na to hasło jest najwięcej wejść. Nic dziwnego, bo w polskim Googlu jesteśmy z nim na trzecim miejscu. Żeby wyjaśnić, podlinkuję ten wpis
„dokarmianie zwierzyny” — a ludzie od SEO mówią, że WordPressy się nie pozycjonują. Na to hasło mamy czwarte miejsce.
„zalety emigracji” — pierwsze miejsce w Googlu. Okej, dalej już tylko ciekawostki…
„bieganie po lesie” — jak wiadomo, jesteśmy ekspertami w tej dziedzinie. Osobiście biegałem trzy razy!
„najciekawsze rzeczy na świecie” — wiadomo, u nas.
„co myślicie o whirlpool jt 359″ — Mariusz, jeden z naszych komentujących, bardzo poleca.
„niedrogie auto” — to niestety chyba o moim Oplu, który z roku na rok robi się coraz bardziej niedrogi.
„blogi o cyklonach” — haha, u nas w postaci Cyklonu Magdalena. Ależ się musiał internauta zdziwić.
„bombki na choinke z makaronu” — achaaa
„co dobrego słychać?” — u nas wszystko dobrze, pozdrawiamy.
„co robili ludzie nocą 200 lat temu” — no sam jestem ciekaw.
„dlaczego dzieci nie śpią w nocy” — to też chciałbym wiedzieć
„dlaczego mama gryzie syfon” — to musi być jakieś hermetyczne hasło, bo Magda faktycznie użyła takich słów w jednym z wpisów. Dla mnie ROTFL.
„gdzie kupić paszteciki” — w Galaxy, w Tesco, …
„jak kupować tanio” — i do nas z takim pytaniem? My nie mamy o tym pojęcia! Ktoś chce zobaczyć faktury za remont?
„jak zamocować karmnik dla ptaków na balkonie” — powiem tak.. my nie mamy.
„kryminał średniowieczny” — przychodzi mi do głowy tylko „Imię róży”.
„paszteciki; dublin; gdzie kupic” — o, a to już jest wyzwanie.
„trzy najbardziej przeczytane książki na świecie?” — ojej, nie mam na to ciętej riposty, ale jest takie zabawne w swej formie
„wyrzucanie choinek przez okno” — my mamy sztuczną, wyrzucamy do piwnicy
„ładne zwroty po włosku” — piu bella koza, oczywiście
To jest zestaw z grudnia. Na liście ponad 200 haseł dominują zapytania o to jak ubrać choinkę i jak znaleźć fajne opisy na gg. Google za mądre nie jest, bo odsyła do nas
Ten post należy do cyklu „YouTube”, w którym dzielę się moją listą ulubionych materiałów z tego serwisu.
W pradawnych czasach, Telewizja Polska serwowała społeczeństwu audycję pt. Telewizyjny Koncert Życzeń. Odświętnie ubrana pani Krystyna Loska z odświetnie ubranym panem u boku odczytywała uroczystym głosem:
O uwagę prosimy teraz panią Mariannę Pypeć z Sochaczewa. Życzenia pogody ducha, oraz wielu lat w zdrowiu, przekazuje syn Władysław wraz z rodziną. Do życzeń dołączamy piosenkę…
I wtedy TVP puszczała „teledysk”. Koncert życzeń oglądało się dla tych teledysków. Zazwyczaj filar programu stanowili pan Andrzej Zaucha i pan Zbigniew Wodecki (często w duecie z panią Sośnicką, w piosence dla długoletnich małżeństw). Bardzo niewiele pamiętam z tych pradawnych czasów, ale przypominam sobie, że zawsze czekałem na pana Wodeckiego, oraz na piosenkę, którą odnalazłem wczoraj przez przypadek…
Od co najmniej roku noszę się z zamiarem uruchomienia prostego cyklu postów, w których chciałbym pokazywać Wam, co trafia na moją listę „ulubionych” w YouTubie. Dziś spróbuję zacząć i mam nadzieję, że pociągnę ten temat przez kilkanaście tygodni (w tempie jednego wpisu na tydzień). Oprócz linku do filmu postaram się zawsze napisać kilka słów o tym do czego (lub do kogo) linkuję. Zaczynam.
Ania Szarmach to młoda wokalistka, próbująca zaistnieć na polskim rynku muzycznym pod skrzydłami Warner Music Polska. Kilka sukcesów na pewno już jest — drugie miejsce w konkursie premier w Opolu to przecież powód do zadowolenia. Niestety barwa jej głosu, mocno nosowa, nie należy do moich ulubionych.
Dlaczego zatem dzisiaj linkuję do „Sharmi”? W jej zasobach znalazłem dwie świąteczne piosenki, które chciałbym Wam polecić. Pierwsza z nich to „Mizerna cicha”, w prostej, ale bardzo klimatycznej, wcześniej mi nieznanej, aranżacji (niestety nie wiem czy jest autorska).
Drugi link to w zasadzie audio. Bardzo przyjemne wykonanie „Nie było miejsca dla Ciebie”. Łagodna aranżacja na fortepian, ale nagrana trochę surowo, do tego bliski, liryczny wokal. Jednym słowem: fajnie!
oprócz melodii? Tekst o życiu, emocjach i tak trochę uogólniony, nie? To chyba Hania nieźle zaczyna. W Ustce wymyśliła sobie taką piosenkę (śpiewaną dość żałośliwym tonem):
Dziś nie będziemy już
mały piesku
dłubać w nosie.
Bo mama na nas krzyczy…
Druga wersja powstała podczas zabawy pluszowymi kaczuszkami, których mama nazywa się Karolek (też kaczuszka, a może pelikan, nie wiadomo):
Dziś nie będziemy już
dłubać w … dziobkach…
Bo mama Tlolek na nas krzyczy…
W Ustce. W listopadzie. No idealna pora, zwłaszcza, że cały weekend wiało jak wściekłe i zacinało deszczem (z niewielkimi przerwami). Ale tak naprawdę gdyby tylko nie bolała mnie głowa, to wiatr i deszcz bym miała w nosie, bo morze uwielbiam i tak. Zawsze.
Właśnie wróciliśmy z musicalu „RENT”. Ogólna ocena: słabo.
Najwięcej mam do zarzucenia samemu tworowi o nazwie „RENT”. Co prawda historia jest dość prosta i niezbyt głęboka, ale o to właśnie chodzi w teatrze muzycznym. Problem polega na tym, że w takim teatrze chodzi także o muzykę. „RENT” daje ciała na całej linii. Ani jednego kawałka wpadającego w ucho. Ani śladu przebojowej frazy (prawdę mówiąc przewodnią frazę już zapomniałem w drodze do domu). Dialogi śpiewane w dość niemelodyjny i czasem nawet nieprzyjemny dla ucha sposób. Słowem tragedia. Dla mnie muzyka jest absolutnie najważniejsza. Mogliby przez trzy godziny śpiewać „la la la”, a ja i tak byłbym zachwycony, gdyby było to do ładnych melodii. Muzyka ze „Spamalot” czy „Avenue Q” daje taki efekt. „RENT” niestety nie.
A co w naszej lokalnej wersji? Ano zobaczmy:
Postać grana przez Mariusza Totoszko ma za zadanie „plumkać” sobie na gitarze. Z playbacku, bo prawdziwa gitara idzie z orkiestronu. Tyle, że Mariusz słabo się rozumie z gitarzystą i nijak nie mogą tego playbacku zgrać. Wskutek tego, często odwraca się plecami do widowni, żeby nie zostać przyłapanym. Przy okazji szacunek, za najlepszy wokal w obsadzie.
Karolina Adamska, odtwórczyni głównej roli żeńskiej, spiewa tak sobie. Zbyt słaby głos jak na to co miał do wyśpiewania.
Dialogi niedobre. Bardzo niedobre dialogi są.
Podczas castingów ewidentnie stawiano na wokal. Skutkiem tego tylko jedna dziewczyna z całej obsady, oprócz tego że śpiewa, potrafi naprawdę fajnie się poruszać. Niestety nie wymienię z nazwiska, bo nie sposób odnaleźć.
Duże brawa dla Filipa Cembali, za kreację Angel. Bardzo fajnie aktorsko. Szacunek za nie połamanie nóg w butach na taaakim obcasie.
W przerwie po pierwszej części widziałem jak starsze małżeństwo opuszczało operę narzekając na „ryczenie i jazgot”. Potwierdzam. Realizacja dźwięku dość prymitywna, typowo polska. Ściana dźwięku i szukaj widzu wokalu.
Dobra, ponarzekałem. A czy polecam? Myślę, że tak. „Gazeta” napisała, że na premierze ludzie wiwatowali na stojąco. Jasne że wiwatowali, skoro atmosfera premiery robi swoje, a to miasto nie widziało żadnego musicalu od siedmiu lat. I właśnie dlatego, że większość z nas pewnie nie ma kontaktu z tą formą rozrywki, polecam obejrzeć i posłuchać. Trzeba tylko zapamiętać, że to co zobaczycie, będzie pewnie gdzieś w środku światowej stawki.
P.S. Prasa donosi również, że do marca wszystkie miejsca są wyprzedane. Zdeterminowanym polecałbym jednak odwiedzenie kasy tuż przed spektaklem. Jest szansa załapania się na pojedyncze sztuki.