Zapraszamy na:
Blog twórczy Madzi (uwaga, ładne rzeczy!)
SzybkoLog Sławka (uwaga, bzdury!)

Kryminały

2007-03-03  Madzia-

Nie jestem oryginalna, jeśli chodzi o gust czytelniczy – moje ulubione kryminały to Agatha Christie, wszystko jak leci. Jej książek polecać nie trzeba, więc napiszę o innych :)

1. Dorothy Leigh Sayers. Autorka kryminałów podobnych charakterem do Christie: dzieją się w Anglii, a głównym bohaterem jest lord Peter, który wraz ze swoim wiernym lokajem amatorsko, ale bardzo skutecznie, ściga rozmaitych przestępców. Poczucie humoru autorki (i bohaterów) oraz ciekawe intrygi sprawiają, że książki nie są wcale ani wtórne, ani schematyczne. Czytałam dotychczas „Klub Bellona”, „Zjadliwą truciznę” i „Lord Peter ogląda zwłoki” (z tego tytułu znowu Sławek się śmieje, on ma chyba jakiś uraz…). Wszystko bardzo w moim guście – „zwykłe” zbrodnie (a nie socjopatyczni wielokrotni mordercy), odkrywanie kolejnych poszlak i dowodów przez rozmowy z różnymi ludźmi, sposób opisywania świata (napisane, co jedzą, czym jeżdżą, w co się ubierają). Takie właśnie kryminały lubię najbardziej.

2. Alexander McCall Smith. Pisze kryminały bardzo specyficzne, bo kryminalna akcja jest tylko jednym z wielu wątków, po prostu przeplata się z różnymi najzwyklejszymi ludzkimi zajęciami, jak to w życiu. Cykl „Kobieca agencja detektywistyczna nr 1″ obejmuje cztery książki, których akcja ma miejsce w Afryce. Bohaterką jest czarnoskóra Mma Ramotswe, pierwsza kobieta-detektyw w Botswanie. Powierzane jej sprawy rozwiązuje niestandardowo, ale bardzo życiowo. Przy okazji poznajemy trochę historii Afryki i żyjących tam ludzi. Te historie bywają smutne, ale wydźwięk całych książek jest pogodny, bo życie musi toczyć się dalej, a dobro często zwycięża.
Drugi cykl obejmuje dwie książki o pani filozof Isabel Dalhousie, mieszkającej w Edynburgu, redagującej filozoficzny periodyk i zajmującej się, oczywiście, wyjaśnianiem kryminalnych zagadek. I tutaj też więcej jest zwykłego (no powiedzmy) życia, rozmów przy kawiarnianych stolikach i kuchennych stołach, spacerów, słuchania muzyki i rozważania, co należy zrobić, a czego się nie powinno, niż dedukcji, przestępców i napięcia (chociaż są zaskoczenia).
I to powolne przechodzenie z bohaterkami z dnia w dzień też mi się podoba.

3. Joanna Chmielewska – cykl o Janeczce i Pawełku. Tak jak nie cierpię książek, filmów i programów telewizyjnych z udziałem dzieci (wymądrza się toto; ledwo od ziemi odrosło, a wydaje mu się, że wszystko wie najlepiej), to te książki uwielbiam. To jest jeszcze „stara, dobra Chmielewska”, zabawna, życiowa, zakręcona. Janeczka i Pawełek nie traktują wszystkich dorosłych jak leci jak debili, sami są bystrzy, mają cudownego i niesamowitego psa, a przygodami mogliby obdzielić drużynę harcerską (ale chyba żadna by nie chciała). Szkoda, że tylko pięć książek jest o nich.

Coś na ząb

2007-03-01  Madzia-

Na pandiego blogu o jedzonku wspomniałam o wołowinie po indyjsku, że dobra. To nie będę taka i podam przepis (przy okazji tworząc nową kategorię w naszym blogu :) ).

Składniki:
ok. pół kilo wołowiny
1-2 cebule
kieliszek wytrawnego białego wina
1/2 litra śmietany 12%
kostka rosołowa, sól, pieprz, curry, masło do smażenia

Wołowinę pokroić w dość drobne (cienkie!) kawałki (bo inaczej trzeba ją dusić milion lat, żeby zmiękła), obtoczyć w mące i wrzucić na patelnię z rozgrzanym masłem. Drobno posiekać cebulę, dodać do mięsa, lekko doprawić solą i pieprzem. I teraz oryginalny przepis mówi, że „kiedy cebula nabierze złotego koloru wlać wino”, a ja radzę przed wlaniem wina poddusić przynajmniej pół godziny na malutkim ogniu (w razie potrzeby podlać wodą), bo wołowina naprawdę wymaga duszenia dłuższego niż 20 minut. Dobra, to po ok. pół godzinie wlewamy wino. Śmietanę mieszamy z rozkruszoną kostką rosołową i dodajemy curry (ma być ostre, więc tak z pół łyżeczki, no chyba, że ktoś jest ekstremistą, to może więcej). Jak tylko wino wyparuje z patelni wlewamy na nią śmietanę i ma tak pyrkać, aż mięso do końca zmięknie. Jak nie chce zmięknąć, a sos nam znika, to dolewamy wody, a pod koniec, jak już wreszcie mięcho zmięknie, jeszcze trochę śmietany.
Podawać z ryżem (najlepiej ugotowanym w kurkumie, żółciutkim).

Tak jak nie przepadam za ostrymi potrawami, to ta mnie zachwyciła – ten kontrast między łagodnością śmietany, którą czuje się w pierwszej chwili, a palącym curry sekundę później :)

Wiosna

2007-03-01  Madzia-

Miałam wczoraj znowu wychodne i oczywiście poleciałam do Galaxy. O dziwo, trafiłam jeszcze na przeceny w Carry, co mnie ucieszyło – kiedyś ok.70% mojej odzieży pochodziło z Carry. Potem albo im się kolekcje pogorszyły, albo mi gust zmienił, bo trochę odpuściłam, ale wczoraj trafiłam na całkiem przyjemne dwie bluzeczki. A w H&M kupiłam jeszcze jedną (w tym sklepie jedyne, co na mnie pasuje, to bawełniane t-shirty, fajne, bo nie kończą się w okolicach pępka, tylko nieco niżej). Wygląda więc na to, że z okazji wiosny mam trzy nowe bluzki i, uwaga, żadna z nich nie jest zielona! Fakt to bardzo znaczący, bo bardzo długo ubierałam się prawie wyłącznie na zielono, przyznam, że miałam 16 zielonych bluzek…

A drugi objaw wiosny to taki, że widziałam całe mnóstwo kobiet w ciąży :)

Tablica – a co mi tam ;)

2007-02-27  Madzia-

Pinup mnie wywołała do tablicy, hehe, wspaniale, zawsze lubiłam owczy pęd, więc się przyłączę. Zgodnie z wytycznymi „trzeba powiedziec 5 malo znanych i malo istotnych rzeczy o sobie, a potem wezwac 5 innych osob do odpowiedzi”. Wprawdzie pięć osób z blogami to znajdę bez problemu, ale czy one będą zadowolone z zaproszenia, to ja taka pewna nie jestem ;)

Mają być fakty mało znane i nieistotne, super. No to jedziem z tym koksem.
1. Byłam w życiu tylko na jednej zbiórce harcerskiej, właściwie zuchowej. Nie mam pojęcia, czemu nie poszłam na kolejne. Wygląda na to, że już od podstawówki miałam awersję do działalności zorganizowanej.
2. Od dziewiątego roku życia piszę pamiętnik. Nie wiem, gdzie są pierwsze zeszyty, zresztą i tak nie chciałabym ich przeczytać. Nikt by nie chciał ;)
3. Uwielbiam gofry z bitą śmietaną i owocami, a najlepsze gofry rosną na promenadzie w Ustce, w hotelu Dajana. W Ustce spędzałam jakiś czas w prawie każde wakacje, bo mieszka tam moja ciotka, i mam do tego miasteczka ogromny sentyment. Dobre gofry są również w Pobierowie.
4. Okropnie mnie irytują ludzie sprzedający na allegro, którzy nie potrafią zrobić już nie mówię, że porządnego, ale chociażby minimalnego opisu, a zdjęcia dają takie, że no, że nic nie widać. Po cholerę wystawia, jak najwidoczniej nie chce sprzedać? Mam sobie wróżyć, jakie wymiary i kolor ma ta szmata, co się majaczy na fotce?
5. Zawsze lubiłam wróbelki, bo są takie śliczne, małe i skaczące. I zawsze, jak z moją przyjaciółką Joanną chodziłyśmy po mieście i ja mówiłam „O, wróbelek”, to ona się wkurzała, bez sensu :) A teraz jest w Irlandii i co jej mogę powiedzieć… o, wróbelek? Jak nawet internetu nie ma w domu?

I do tablicy wywołani:
Siena
Kasza
Cube
Bili
pandi – mogą być fakty kulinarne ;)
Już czuję, że nie będzie pan zadowolony, nie będzie pan zadowolony… ;>

Biblionetka

2007-02-25  Madzia-

Biblionetka to taki serwis o książkach. Korzystałam z niego czasem, w bardzo ograniczonym zakresie, szukając informacji/recenzji różnych książek, i jakoś nie zainteresowały mnie inne funkcje. Dopiero po którejś z kolei dyskusji na grupie pl.rec.ksiazki na temat systemu biblionetkowych „polecanek” książkowych, zdecydowałam się wreszcie sprawdzić, co jest pięć ;)

Bo chodzi o to, że w Biblionetce jest taki system, że jeśli się zarejestrujesz i ocenisz ileś tam książek (chyba minimum 20), to on podpowie, co jeszcze mogłoby ci się spodobać – z różnym prawdopodobieństwem oczywiście. Trochę się obawiałam, że to ocenianie wymaga jakiś uzasadnień, ale nie, wybiera się tylko ocenę z sześciopunktowej skali. No to myk myk oceniłam trochę książek, które mi pierwsze do głowy przyszły, klikam na „Poleć książki”… ha, super! Na pierwszej stronie od razu mam dwa tytuły, które czekają na zamówienie w przechowalni Merlina i dwa, które czekają na przeczytanie na półce :) Czyli działa. Na liście, która się pojawia, można od razu oceniać książki (bo jest tam oczywiście dużo takich, które już czytałam), a przy nieczytanych oznaczać, czy są interesujące czy nie. Świetna sprawa, a przy tym wciąga prawie jak jakaś gra komputerowa ;) Pół dnia wczoraj przeklikałam, oceniłam ponad 600 książek, aż uzyskałam 3 strony (czyli 60 tytułów) do przeczytania (a kolejne 17 stron do przejrzenia ;) ) No, można powiedzieć, że na jakiś czas wystarczy.

Ten system polecania oparty jest o porównywanie naszych własnych ocen z ocenami innych użytkowników – jest szansa, że książki, które podobały się innym osobom, wysoko oceniającym te same pozycje, co my, spodobają się i nam. Najlepiej to działa oczywiście wtedy, kiedy czytamy to samo co inni ;) Ponieważ moje zainteresowania czytelnicze ostatnio koncentrują się na kryminałach, biografiach i fantastyce, to z tych działów dostałam najwięcej propozycji i już się cieszę :)

A o fajnych kryminałach znowu napiszę niedługo.

Sesja paszportowa

2007-02-14  slawek-

Wczoraj zrobiliśmy naszemu dziecku serię fotek do paszportu. No dobrze… próbowaliśmy zrobić. Hania ma taki specjalny tryb pracy, który włącza się w momencie wykrycia aparatu. Jak ten tryb działa oceńcie sami, oglądając zdjęcie. Może ktoś pokusi się o nazwanie tych min? Magda już ma swoje pomysły :-)

—> Kliknij, by zobaczyć miny Hani <—

Przeczytane: O.Tokarczuk „Anna In w grobowcach świata”

2007-02-12  Madzia-

To jest dziwna książka – mit przepisany na nowo. Z tego, co wcześniej o niej słyszałam, i na podstawie wcześniejszych książek Tokarczuk, które mi się podobały (Podróż ludzi księgi, E.E.) spodziewałam się przeniesienia mitycznej historii we współczesność. Tymczasem autorka nie wprowadziła bohaterki w nasz świat, tylko stworzyła zupełnie nowe miejsce. Miasto – zbudowane na gigantycznych metalowych wspornikach, przepełnione ludźmi zabieganymi, zajętymi sobą i tak zjednoczonymi ze swoimi zajęciami, że się z nimi wręcz zrastają: rikszarze mają dyszle wyrastające z pleców, sekretarki są przyrośnięte do biurek. Jest to wszystko dość groteskowe i przerażające, zwłaszcza, że Miasto ma być alegorią świata. Nieciekawie wygląda w takim razie obraz ludzkiej natury, przeraźliwie ułomnej i ograniczonej.

Sama historia o zejściu do krainy umarłych i powrocie stamtąd jest znana, a mimo to czytałam z zaciekawieniem, co będzie dalej. Może dlatego, że autorka starała się wprowadzić dość dużo szczegółów z mitologii sumeryjskiej, które tak znowu znane nie są. Za to opowiadana jest w sposób zwracający uwagę nie tylko na treść, ale na sam język. Nie jest on „przezroczysty”, zmusza do zauważania literackości opowieści i tworzy kolejny poziom jej interpretacji.

Ta książka nie jest czytadłem, stara się zmusić czytelnika do myślenia o sprawach „ogólnych” i „wyższych”. A że ja jestem akurat na etapie bezmyślnego pochłaniania i przetwarzania, oraz koncentrowania się na przyziemnych drobiazgach, więc niespecjalnie mi się podobała. Jak ktoś lubi sobie pofilozofować i porozważać, to zapraszam do lektury.

Słoiczki

2007-02-08  Madzia-

Hania jest już dużą dziewczynką i zaczęła dostawać po trochu normalnego jedzenia. Nowe rzeczy trzeba dzidziom wprowadzać pojedynczo, na wypadek, gdyby coś uczuliło albo zaszkodziło, to wiadomo, co odstawić. Zaczęliśmy od utartego jabłka (tarka do jabłek – po mamusi ;) ), potem ziemniaczek bez soli, mmm, pycha, potem marcheweczka, ach normalnie delicje. Następnie pojawiło się jedzenie ze słoiczków, np. bananek. Hania wcina, aż jej się uszy trzęsą, a ja poczytałam sobie skład „bananka” (przeznaczonego dla dzieci powyżej 4. miesiąca życia)…

„Banany – 70%, sok jabłkowy, sok cytrynowy (??? podobno cytrusy dopiero pod koniec pierwszego roku życia), grysik ryżowy (???), witamina C”. Nie no, świetnie. To się nazywa jeden składnik. Ale ok, jabłko jadła wcześniej, ryż jest nieuczulający, niech im będzie grysik. Postanowiłam jednak poczytać etykietki na dwóch słoiczkach, które kupiłam wczoraj, specjalnie pod kątem wprowadzania nowych rzeczy _pojedynczo_. Proszę: Marchewka z kukurydzą. A w składzie: zielony groszek! No to czemu nie napisane, że marchewka z kukurydzą i groszkiem? Dalej: Morele. Otóż morele składają się z moreli, grysiku ryżowego i skrobi ryżowej. Aha.

Pewnie, że na 99% w niczym to Hani nie zaszkodzi, będzie wcinać marchewkę z kukurydzą i groszkiem oraz morele z grysikiem. Ale i tak uważam, że to wredna ściema, na którą dałam się nabrać jak ostatni głupek. Nie, ostatniego głupka to zrobiłam z siebie kupując słoiczek marchewki (!), o pojemności 80 g.(!) za 1.79 zł!

[jestem głupkiem] ;)

Przeczytane: M.Madera „Ślimaki z ogródka”

2007-02-04  Madzia-

Druga część „Przyjaciół” jest smakowicie gruba. W trakcie lektury okazuje się dużo mniej zabawna od pierwszej, za to ma więcej fabuły i rozważań o życiu, przyjaźni, miłości, związkach albo o tym, że warto mieć więcej niż jedno dziecko. Ten ostatni temat akurat ostatnio poruszałam w rozmowach z Asią i Ewą, i fragmenty książki okazały się w pewnym stopniu potwierdzać moje przemyślenia w tej sprawie.

Fabuła toczy się dwutorowo. Oprócz Marty, która była narratorką „Przyjaciół”, pojawia się Dominika. Ma być dla Marty jakby przeciwwagą, a jednocześnie mocno są podkreślane ich podobieństwa. Niestety, wybryki Dominiki pod koniec książki zaczynają nużyć. O ile przy pierwszych stronach byłam mocno przejęta jej losem, to po bliższym poznaniu jakoś przestałam się przejmować tym, czy w końcu uda jej się ułożyć sobie życie, czy nie. Za dużo numerów wycina, żeby dało się uwierzyć, że to tak zupełnie nie jej wina, te nieszczęścia.

Znowu czytało się szybko i przyjemnie, od czasu do czasu można było się pośmiać z kolejnych historyjek o dzieciach i kotach, albo o kangurze, który ukradł marynarkę. Trochę jest tam banałów, ale ta książka nie ma być wielką księgą mądrości, tylko sympatycznym czytadłem. I jest, a oprócz tego można się czasem uśmiechnąć nad trafnością tych banałów. Np. takich:

To właśnie jest najlepsze w starych znajomościach. Nie musisz tłumaczyć swojego zachowania psychoanalizą domowej roboty: „Bo mój dom… Bo moja matka…”. One dokładnie wiedzą, jak zachowywała się twoja matka, i jak wyglądał twój dom. Nie musisz rozszarpywać na strzępy wspomnień, bo macie te same wspomnienia.

Czy nie tak, moje kochane? :)

Przeczytane: S.Grafton „Z jak zwłoki”

2007-02-01  Madzia-

Sławek się śmieje z tytułu, nie wiem czemu :) Pani Sue Grafton tak właśnie sobie wymyśliła tytułować książki (S jak stryczek, W jak włamanie) i jej sprawa. Zwłaszcza, że są to całkiem fajne kryminały.

Z kryminałów uwielbiam przede wszystkim Agathe Christie i czytam ją nałogowo i na okrągło. Fakt, że czasami doskonale pamiętam, kto zabił, zupełnie mi nie przeszkadza. Lubię jej styl, lubię uporządkowany obraz społeczeństwa w tych książkach, sposób dochodzenia do rozwiązania zagadki. Nieco podobne w charakterze (właśnie ze względu na zhierarchizowane, dość sztywne społeczeństwo) są kryminały Roberta van Gulika o sędzim Di. Ich akcja dzieje się w starożytnych Chinach, ale autor zadbał o to, żeby opowiadania były zrozumiałe dla współczesnego, zachodniego czytelnika. Pewnie, że i u Christie i u van Gulika powtarzają się pewne schematyczne chwyty, w różnych książkach spotyka się te same typy postaci, ale ja lubię to, co już znam :)

Wracając do naszych zwłok. Akcja kryminałów S.Grafton dzieje się w Ameryce, a ich bohaterką jest prywatna pani detektyw Kinsey Millhone. W tej akurat książce próbuje ona wyjaśnić sprawę próby morderstwa, a potem faktycznego morderstwa młodego, bogatego chłopaka – który nie wie, za co chcą go zabić, bo częściowo stracił pamięć. Podobało mi się i prowadzenie akcji, i postacie, i to, że drugoplanowy wątek nie okazał się „niespodziewanie” powiązany z głównym, tylko po prostu sobie był, jak to w życiu. Oczywiście nie domyśliłam się, kto jest mordercą, ale ja się nigdy nie domyślam, nie nadaję się na detektywa. Dobrze się czytało, polubiłam bohaterkę, teraz będę polować na kolejne tomy o niej.

A może ktoś mi poleci jakieś inne fajne, lekkie, niezbyt krwawe kryminały?