Zapraszamy na:
Blog twórczy Madzi (uwaga, ładne rzeczy!)
SzybkoLog Sławka (uwaga, bzdury!)

Błędy hihi

2007-01-30  Madzia-

W nawiązaniu do cieszącego się dużą popularnością oraz wzbudzającego kontrowersje ;) wpisu o błędach, wkleję taki sobie żarcik:

[horacy]Najbardziej przeraza mnie, ze ‘przyszłem’ jest juz poprawną formą.
[kubek] wyobraż sobie wizję końca świata, że nagle niebiosa stają się całe czerwone
[kubek]jakieś smoki i piąta część gwaizd z nieba
[kubek] pojawia się wielka postać z białą brodą złożoną z lodowatych piorunów i głosem, od którego walą się himalaje krzyczy
[kubek] PRZYSZŁEM !!!

(Tak, czytam zaległego basha ;) )

Odzież dziecięca

2007-01-29  Madzia-

Całe łóżko i pół pokoju mam wypełnione ubrankami dziecięcymi, które staram się posortować. Jedne do schowania, bo już za małe. Drugie do schowania, bo jeszcze dużo za duże. Trzecie do oddania komuś potrzebującemu (być może pani sąsiadce z dołu, bo chyba jej się szóste dziecko szykuje). Hania ma na razie zapewnione ubranka na jakieś dwa lata naprzód (jeszcze raz dziękujemy Ewie, Asi i Wioli).

I przy tych porządkach zaczęłam się zastanawiać nad „trendami” w ubrankach dziecięcych. Asia mi pisze z Irlandii, że tam nawet dla malutkich niemowlaczków ubranka są takie „dorosłe” – bluzy, kurteczki, dżinsy, spódniczki na gumce itp., w stylistyce też niekoniecznie słodko-dzidziowej. U nas też, w sklepach typu H&M czy Cubus takich właśnie ciuszków jest dużo (widziałam przecudną sukieneczkę moro ;) ). Patrząc na znajome dzieci na fotkach widzę, że są ubierane właśnie tak „dorośle”. Fajnie to wygląda, od razu niemowlak staje się bardziej małym człowieczkiem ;) Ale sama wolę Hanię ubierać typowo niemowlęco (kaftaniki rozpinane z przodu, śpiochy, pajacyki). Chyba głównie ze względu na wygodę, bo po co mam męczyć dziecko wciąganiem mu bluzki przez głowę albo ściskać brzuszek spodniami na gumce. A poza tym, tak sobie myślę, że w końcu mam dzidziusia małego, to niech wygląda jak dzidziuś. Dorosłością się jeszcze zdążę nacieszyć ;)

Pięć miesięcy

2007-01-27  Madzia-

Z okazji skończenia przez Hanię pięciu miesięcy Sławek wziął aparat zorkie pięć i zrobił kilka zdjęć. I Hania wygląda jak na załączonym obrazku.

Tymczasem dzidzia odkryła, że zabawki rodziców są ciekawsze niż jej własne, i zaczęła wyciągać ręce do wszystkiego, co trzyma mama albo tata. Najbardziej pożądana jest oczywiście komórka, pilot od telewizora albo taty laptop. Ale i książkę Hania chętnie ogląda, i kubeczek z herbatą by pomacała :) Co jej tam grzechotki…

Przeczytane: M.Madera „Przyjaciele”

2007-01-26  Madzia-

Nad „Przyjaciółmi” chichotałam jak głupia, a jak nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, to czytałam Sławkowi i on też chichotał. Już dawno nie zdarzyło mi się tak szczerze śmiać nad książką! Przeważnie w utworach programowo zabawnych przeszkadza mi styl, bo widać w nim wysiłek autora włożony w „uśmiesznienie” tekstu. Tu nie, książka napisana lekko, żywo, nic nie zgrzyta, czuć, że autorka ma po prostu dar opowiadania. To jest taki ktoś, kogo z przyjemnością się słucha, kiedy np. na imprezie opowiada jakąś anegdotę, a nie tylko czeka, z uprzejmym uśmiechem na twarzy, żeby wreszcie dotarł do puenty. Nawet o zdarzeniach naprawdę zabawnych trzeba umieć dobrze opowiedzieć, żeby ich komizm zachować, i nie jest to łatwa sztuka. A tu się udała w pełni.

Ta książka w zasadzie nie ma fabuły. Coś tam się wprawdzie dzieje powoli, ale bieżące zdarzenia są tylko pretekstem do przedstawienia czytelnikowi całej galerii żywych i ciepłych postaci oraz mnóstwa obrazków z ich życia. Obrazki są tak sugestywne i prawdziwe, że trudno uwierzyć w zapewnienie autorki, że to wszystko jest literacką fikcją. Szczególnie trudne to jest w przypadku opowiadań o rozmaitych wyskokach dzieci – po prostu dorosły nie jest w stanie _wymyślić_ czegoś takiego, bo tak specyficzne i zaskakujące spojrzenie na rzeczywistość mają tylko dzieci. Jestem przekonana, że jednak zostały zużytkowane autentyczne wydarzenia z życia znanych autorce dzieci. No, może z 10% jest wymyślone. Oprócz potomstwa bohaterów poznajemy także ich koty, mężów, narzeczone, kochanków, matki i ojców, lekarzy pierwszego kontaktu (i następnych kontaktów również), wykładowców, przyjaciół, kolegów z pracy, panów policjantów, sąsiada na diecie i afroamerykańskiego ciecia.

Znajdzie się też kilka stron nieśmiesznych, za to mądrych, czasem zamyślonych, czasem wzruszających, trochę też smutnych. Jak w życiu, kiedy coś nas niespodziewanie zatrzyma na chwilę, wytrąci z zaganiania wokół codziennych spraw – spoglądamy na siebie, na ludzi dookoła i przez moment widzimy wszystko jakby ostrzej, wyraźniej. Zdarza się, że taka chwila coś w naszym życiu zmienia.

Ale przede wszystkim „Przyjaciele” to świetne czytadło i polecam wszystkim, którzy mają dzieci, koty, żony, mężów, przyjaciół, rodziców, znajomych lekarzy i barmanów albo wątpliwości w różnych dziedzinach. Bo na pewno odnajdą tam coś z siebie.

Akurat w Merlinie na wyprzedaży „Przyjaciele” są po 14 zł, jak ktoś chce, to mogę zamówić (bo mam przesyłkę gratis ;) ). A druga część, „Ślimaki z ogródka”, już do mnie jedzie, więc pewnie też o niej napiszę.

PS. Okładka jest niezachęcająca i zupełnie nie pasuje do treści!

Sklepy internetowe – ciąg dalszy

2007-01-25  Madzia-

Merlin po świętach wyszedł na prostą i poprawił obsługę, paczki wysyła na bieżąco (sprawdziłam ;) ). Narzekanie na InPost niesie się echem po rozmaitych grupach dyskusyjnych. A ja postanowiłam napisać o kolejnych firmach, z których usług korzystałam przez sieć.

Sklep – apteka internetowa – www.apte.pl. Trafiłam do nich szukając jednego takiego kosmetyku, bo u nich był najtańszy. Różnica między ceną w Apte, a w Superpharmie w Galaxy wynosiła 24 zł! (hm, tak, daje to wyobrażenie o cenie kosmetyku… Tak, kupiłam go sobie ;) ). Przy tym bardzo korzystna cena za przesyłkę, 7 zł przy płatności przelewem, na tle innych sklepów internetowych to naprawdę niewiele. Do kremu (tak, to był krem ;) ) dobrałam jeszcze jakieś drobiazgi (no skoro już płacę za przesyłkę…), zarejestrowałam się (okropne jest to, że teraz w większości sklepów w necie trzeba się rejestrować, żeby coś kupić), dostałam jakieś tam punkty promocyjne (jak wszędzie). Paczka przyszła błyskawicznie. Jakiś czas później kolejne zamówienie, znowu produkty były sporo tańsze niż u konkurencji, przesyłka równie szybka. I mogłabym ten sklep z czystym sumieniem polecać, ze względu na ceny i szybkość dostawy, ale…

Zachciało mi się kupić u nich coś, czego nie było w ofercie (płyn do mycia dla Hani, specjalistyczny niemowlaczkowo-antyalergiczny), bo w naszej aptece analogowej, czyli pod domem, był obłędnie drogi. Wysłałam maila z pytaniem, czy mogą mieć i po ile. O dziwo, odpowiedź przyszła już na drugi dzień, niestety, mało konkretna: „Obecnie nie mamy tego kosmetyku. Jesteśmy w stanie go zamówić ale jego cene będziemy w mogli podać dopiero po nowym roku, kiedy o trzymamy ten produkt.” Ponieważ naprawdę chciałam to kupić (a oprócz płynu, oczywiście jeszcze różne dodatkowe różności), grzecznie poprosiłam o zamówienie i poinformowanie mnie o dostępności i kosztach. I koniec. Nic więcej nie nastąpiło, kontakt się urwał.

Płyn i resztę kosmetyków kupiłam w innej aptece w mieście. Jeśli kiedyś bardzo nie będę miała czasu latać po sklepach, to pewnie jeszcze coś w apte.pl zamówię, ale nie na pewno. No i polecać jakoś mi się odechciało. A wystarczyłby mail w stylu: Przykro nam, ale jednak tego czegoś sprzedawać nie będziemy. Nie wiem, czemu zabrakło im chwili czasu, żeby to napisać.

Przeczytane: S.Grodzieńska „Urodził go Niebieski Ptak”

2007-01-24  Madzia-

Zauważyłam, że moje lektury często się zazębiają. Pod choinkę dostałam „Chmielewską dla zaawansowanych”, gdzie Chmielewska wychwala książkę Grodzieńskiej „Wspomnienia chałturzystki”. Wobec tego znalazłam na podaj.necie te wspomnienia, przeczytałam (fajne) i z notki na okładce wyłowiłam „Niebieskiego ptaka”. I jak mi wpadł w oko w bibliotece, to wypożyczyłam, i słusznie.

Jest to biografia znanego międzywojennego konferansjera warszawskich teatrzyków i kabaretów, Fryderyka Jarosy’ego. Grodzieńska, jak sama pisze, uwielbiała go uczuciem trochę psa, a trochę pensjonarki, a z jej wspomnień wynika, że naprawdę był tego uwielbienia wart. Nie tylko jako niesamowity, jedyny w swoim rodzaju konferansjer, którego występów nie sposób było zapomnieć, ale przede wszystkim jako cudowny, ciepły, troszczący się o innych człowiek (pozbawiony jednak przesłodzonej czułostkowości – np. do autorki zwracał się przeważnie per „kretinka”). Te zalety widać szczególnie we wspomnieniach z czasu wojny, które siłą rzeczy zajmują większą część książki. Przeżycia wojenne Grodzieńskiej i jej męża związane są bardzo mocno z Jarosym, z jego ukrywaniem się przed gestapo. Najbardziej zadziwiająca i zachwycająca jest pogoda ducha tego człowieka i jego dobroć, którą widać w podejściu do wszystkich potrzebujących ludzi – dobroć, takt, optymizm (w tak tragicznych momentach…) i nieustające poczucie humoru, które nie usiłuje udawać, że wojny nie ma, ale potrafi natchnąć ludzi wokół nadzieją, dać wytchnienie od smutku.

Na marginesie tej lektury nasunęło mi się takie pytanie – w różnych wojennych książkach i wspomnieniach, w tej również, pojawia się motyw wyprzedawania rodzinnych dóbr, kosztowności itp., żeby mieć za co przeżyć. Skoro wszyscy wyprzedawali, to chyba ktoś jednak musiał kupować? Czyli miał za co? Ciekawe, czy ci, co kupowali, to byli tylko i wyłącznie jacyś folksdojcze i inne świnie, czy bywali porządni ludzie, co w czasie wojny nie zbiednieli?

Kategoria „Przeczytane” pojawi się w tym blogu na stałe, ale dlaczego chciałam zacząć właśnie od tej książki? Bo to jest opowieść o naprawdę dobrym i jednocześnie niezwykłym człowieku. Miał niełatwe życie, a potrafił się cieszyć, kochać, bawić, myśleć o innych i troszczyć się o nich, być wspaniałym przyjacielem i towarzyszem – nie tylko w chwilach sukcesów, ale też w momentach bardzo trudnych, beznadziejnych. Warto o nim pamiętać.

Przy okazji napiszę jeszcze o popularnej ostatnio książce „Cień wiatru” Carla Ruiza Zafona. Zaczęłam ją czytać i historia mnie nawet wciągnęła, bo jest zawikłana, tajemnicza i chciałoby się wiedzieć, co dalej i jak to się skończy. Przy tym naprawdę dobrze napisana, nie zauważyłam, kiedy przeczytałam połowę tej cegły (500 stron). Ale kiedy w pewnym momencie natknęłam się na kolejną maltretowaną żonę i umierające z zimna niemowlę zamknęłam książkę i stwierdziłam, że dalej czytać nie będę. Może i takie jest życie (czy też bywa), ale to nie znaczy, że ja muszę o tym czytać. Jeśli ktoś nie jest tak przewrażliwiony, to polecam ;)

Biegać skakać! Latać pływać!

2007-01-23  Madzia-

Jedno z moich dwóch noworocznych postanowień było takie, że będę chodzić na aerobik. Próbowałam wybrać się do takiego klubiku niedaleko nas, ale tam zajęcia są rzadko i godzinowo mi nie pasują. Najbardziej pasujący rozkład zajęć ma klub Active, bo o każdej praktycznie godzinie coś tam się dzieje. I dzięki Sławkowi i mojej Mamie udało mi się wybrać :) Sławek mi przypominał, że chcę (bo wiadomo, najtrudniej to się zebrać i zorganizować) oraz robił za transport tam i z powrotem, a Mama zgodziła się zostać z Hanią.

Ech, super jest się poruszać trochę – jak tylko zaczęła się rozgrzewka poczułam, jak mi się micha zaczyna cieszyć :) Takie zwykłe zajęcia, trochę brzuszków, trochę machania hantelkami, a tyle radości. Dziś czuję co nieco w plecach, ale nawet nie za bardzo dokuczliwie. Z czasem może uda się wygospodarować drugą godzinę w tygodniu, a jak się rozruszam, to na jakieś bardziej skoczne ćwiczenia pójdę. Tralala!

Z pamiętnika fotografa: 15 finał WOŚP, część 2

2007-01-23  slawek-

Rozstaliśmy się w momencie, gdy nasi bohaterowie opuszczali gościnne progi klubu studenckiego Kontrasty, udając się w nieznane…

 

Czytaj dalej »

Z pamiętnika fotografa: 15 finał WOŚP, część 1

2007-01-22  slawek-

Minął tydzień od piętnastego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Przyszedł weekend, więc znalazłem chwilę czasu, żeby zacząć spisywać wrażenia. Nie jestem artystą w opowiadaniu, ba, nie jestem w tym nawet dobry. Dlatego poniższa relacja ma charakter czysto dokumentalny — ot, takie „ku pamięci” :-) Zrobimy to tak, że będę pokazywał zdjęcia i dopisywał do nich komentarz. Zacznijmy więc.

Czytaj dalej »

Zapowiedź wpisu

2007-01-17  slawek-

Jak to, zapowiedź wpisu? Po co? Chyba po to, żeby samego siebie usprawiedliwić.

Następny wpis będzie podsumowywał cały niedzielny dzień, który był dla mnie dwunastogodzinnym maratonem z aparatem podczas finału WOŚP. Cały poniedziałek odpoczywałem. Dopiero wieczorem siadłem do zdjęć, no i okazało się, że jest tego grubo ponad 500 (tak, era cyfry ;-) ). Po dwóch wieczorach walki ustalił mi się stan 397 fotek, z których będę wybierał te zasługujące na pokazanie w galerii. Jutro zatem spodziewajcie się dłuższego artykułu opatrzonego co ciekawszymi fotkami z Finału.

P.S. W nagłówku bloga wstawiłem sobie zeszłoroczną zimę. A co! ;-)
P.S.2 Uff.. natłok zajęć. Ostatecznie do galerii trafi około 80 zdjęć. Typowo reporterskich, więc cudów się nie spodziewajcie, po prostu obejrzycie sobie szczecińską WOŚP.